wyjazdy kibica Legii Warszawa
Kolejny raz miałem przyjemność udać się na mecz wyjazdowy Legii Warszawa wraz z ekipą Niepełnosprawnych Fanatyków Legii Warszawa. Nie myślcie sobie, że jechałem tam na „Jana”, wręcz przeciwnie byłem opiekunem kolegi, któremu paręnaście lat temu przydarzył się nieszczęśliwy wypadek. Od jakiegoś czasu wspólnie z braćmi po szalu wkręciliśmy go w kibicowanie zabierając ze sobą na mecze ukochanej drużyny, nie tylko przy Łazienkowskiej. Teraz to on zabiera ze sobą nas za co jeszcze raz wielkie dzięki! Zapraszam na krótką relacje z wyjazdu!
Wyjazd rozpoczął się tradycyjnie zbiórką pod SportsBarem na Łazienkowskiej. Zanim się wszyscy zebrali minęło sporo czasu i parę piw. Tylko wyjechaliśmy z Warszawy i już pierwszy postój na wymianę płynów – to było do przewidzenia. Niespełna 300 km, z dłuższym postojem w Częstochowie na placek poniżej pokonaliśmy w 5 godzin. Nikt się nudzić nie mógł, z tą ekipą jest to niemożliwe. Atmosfera zaiste mistrzowska.
Zbliżając się do Chorzowa złapała nas mała ulewa, co trochę popsuło nasz dobry humor. Na szczęście im bliżej było meczu tym deszcz mniej padał. Zanim weszliśmy na nasze sektory czekaliśmy przy wejściu na trybuny VIPowskie. Arkadiusz Piech, Artur Sobiech, Wojciech Grzyb, Piotr Rocki to nie jedyne znane osoby, które oprócz nas pojawiły się na stadionie przy ulicy Cichej. Gdy na parking wjechało ciemne Maseratii naszego Prezesa nie sposób było go nie zauważyć.
Przez cały czas mieliśmy więc kontakt z kibicami Ruchu Chorzów, którzy albo udawali się na trybunę rodzinną albo wspomniane VIPy. Nic się nie działo, żadnych napinek czy złośliwości. 15 minut przed rozpoczęciem spotkania weszliśmy na sektor gości, który powiększony był o sektor buforowy gdzie zajęliśmy swoje miejscówki. Doping nie należał do najlepszych w naszym wykonaniu. Cała grupa kibiców Legii znajdująca się z nami na sektorze buforowym nie miała dużej ochoty na głośne śpiewanie, co psuło efekt dopingu z sektora obok. Tam też szału nie było. Z naszej perspektywy doping wyglądał więc średnio pomimo tego, że Staruch robił co mógł by wszystkich bardziej zmotywować. To co nie odbiegało od normy to śpiewanie „Warszawy” i „Za nasze miasto” na dwa sektory. Nawet niespodziewane odwiedziny Prezesa w przerwie spotkania niczego w tej kwestii nie zmieniły. Może to z głodu? Kto chciał mógł zakupić kiełbe z ogórkiem, musztardą i keczupem.
W przerwie okazało się również, że jeden z naszych z ekipy miał bliskie spotkanie z kratą. Skutki widać na poniższym filmiku. Na szczęście nic poważnego się nie stało i po szybkiej interwencji służb medycznych byliśmy w komplecie. Poza tym pod (innymi) kratami stadionu pojawili się kibice Ruchu – tacy co ich nie stać na bilety. Coś tam pokrzyczeli, pojątrzyli, sił na długo im nie starczyło. Tak jak na boisku, tak na trybunach nic się nie działo. Nie było pirotechniki, nie było oprawy, bo ciężko nią nazwać napis Veni Vidi Vici w barwach Legii. Oprawę przygotował za to Ruch, ale poza kilkoma achtungami ich kartoniada nie była niczym upiększona. Po pozbawionym emocji meczu podziękowaliśmy naszym piłkarzom za grę. Nie zabrakło próśb i błagań o koszulki. Jakie to słabe.
Ku naszemu zaskoczeniu, to nie był jedyny kontakt z piłkarzami Legii jaki mieliśmy tego dnia. Udało nam się podejść pod autokar, do którego zbierali się Legioniści. Jeszcze raz przybiliśmy piątki, zamieniliśmy wspólnie kilka słów i zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia. Na koniec do naszych busów zajrzał stary warszawiak, były Legionista Piotr Rocki. Ciekawe zakończenie udanego wyjazdu, wydawało się, że już nas nic nie zaskoczy.
Pora była uciekać do Warszawy. Już bez tylu postojów, ale jednak. Jakoś po godzinie 23 zatrzymaliśmy się na stacji w wiadomym celu, zauważyliśmy autokar z drużyną Jagielloni Białystok. Jaga wracała z meczu z Bełchatowem i zrobiła postój w celu zakupu pomeczowego piwka – jak zapewniali po jednym na głowę. Nie omieszkaliśmy sobie z nich trochę pożartować, spytać gdzie mają flagi. Pogadaliśmy też z ich trenerami, wymieniając poglądy o naszej rodzimej piłce nożnej. Giani niestety nie chciał do nas wyjść. Wyszedł za to Euzebiusz Smolarek, z którym również mieliśmy okazję zrobić pamiątkowe foty. Gratulujemy zatopienia GKSu Bełchatów Ebi!
Po godzinie 1 w nocy byliśmy w centrum skąd rozjechaliśmy się do domów. Kolejny bardzo udany wyjazd! Szkoda jedynie, że zabrakło widowiska sportowego, bo meczu w ogóle nie dało się oglądać. Jeżeli chcecie możecie sobie o nim poczytać TU na MojaLegia.pl