Miasto ogródków działkowych – relacja z wyjazdu do Poznania

W ostatnią niedzielę miał miejsce jeden z większych legijnych wyjazdów w tym roku, zarówno jeżeli chodzi o te zagraniczne jak i krajowe. 2040 biletów – tyle otrzymaliśmy na mecz z Lechem w Poznaniu i niemal całą pule przyznanych wejściówek wykorzystaliśmy. Wydawało mi się, że taki wyjazd będzie cieszył się ogromnym zainteresowaniem ze strony kibiców Legii. Tymczasem bilety można było zakupić w otwartej sprzedaży niemal do ostatniej chwili, momentu kiedy nasze dane (imię, nazwisko, PESEL) są wysyłane do organizatora meczu – czyli w tym przypadku do piątku. Dziwne, bo przecież SKLW zorganizowało 2 pociągi specjalne, a odległość z Warszawy do Poznania nie jest w cale taka duża jak choćby do Wrocławia czy Szczecina. W dodatku niedziela, ładna pogoda i najważniejsze – to nie mecz z jakimiś frajerami z Bełchatowa czy innego Podbeskidzia, tylko mecz z Lechem. Fakt, prestiż naszych potyczek trochę ostatnio podupadł przez brak opraw meczowych, ale to w dalszym ciągu jest dla nas jak i dla nich ważny mecz, co w efekcie potwierdziła frekwencja na trybunach.

Zgodnie z informacjami na legijnych portalach, jak wspomniałem powyżej zorganizowane zostały dwa pociągi specjalne. Pierwszy, którym głównie jechali kibice z Warszawy wyruszył kilka minut po 11 z dworca Zachodniego. Drugi, lekko opóźniony, w którym znaleźli się w większości kibice z FC z całej Polski wyruszył tuż przed 12. Jak to zwykle bywa, spora liczba miejsc w obu pociągach była już pozajmowana, więc jeżeli ktoś wybrał się na wyjazd w pojedynkę miał zagwarantowane miejsce stojące. Legioniści byli bardzo dobrze zaopatrzeni – kartony i siaty z prowiantem zalegały na frytkownicach. To co się ostało po drodze, spokojnie czekało w specjałach na nasz powrót po meczu, więc bez obaw można było wszystko zostawić, oczywiście po uprzednim zabezpieczeniu taśmą klejącą.

Podróż do Poznania minęła miło i przyjemnie. Co prawda ciężko było dostać się do kibla tym bardziej spragnionym, więc niektórzy radzili sobie w inny sposób oddając mocz przez szparę drzwi wejściowych. W niektórych z wagonów znaleźli się „Motyle” (dla niekumatych Motyl oznacza osobę, która jedzie pierwszy raz na wyjazd), co było nie lada atrakcją zarówno podróży tam jak i z powrotem. Motyle byli dosłownie rozchwytywani, każdy bowiem chciał dać mu jakieś ciekawe zadanie do wykonania. Chciało by się rzec, biedni ci Motyle, co oni musieli robić… Picie wódki to jedno z najczęstszych zadań jakie się pojawiało. Kiedy motyl był już wstępnie znieczulony, a to musiał coś zjeść np. słoik musztardy, a to zarzucał pieśni z frytkownicy, a to robił fikołki na gołą klatę przez cały pociąg. Nie były to jedyne wyzwania, z którymi musieli się zmierzyć więc mieli wręcz zagwarantowane, że pomimo przyjętego alkoholu, zapamiętają ten wyjazd na bardzo długo.

Kiedy już dojechaliśmy do stacji Poznań Starołęka, pod dworcem czekały na nas autobusy, które miały nas zawieźć na stadion. Około 10-cio kilometrowy odcinek dzielący nas od stadionu, pokonaliśmy oczywiście w eskorcie policji, podziwiając przez szyby poznańskie ogródki działkowe. Jechaliśmy trochę naokoło i być może dlatego nic poza ogródkami nie było nam dane zobaczyć. Po drodze mieliśmy okazje pozdrawiać Lechitów udających się na mecz. Teksty szły grube i cały autobus miał z nich polew. Poznaniaków stać było jedynie na pokazanie środkowego palca i wypięcie dupy.

Jako, że pierwszy pociąg przyjechał godzinę przed drugim i dodatkowo przejazd autokarami kibiców z drugiego specjala trochę się opóźnił, na stadion kibice wchodzili dwuetapowo. Muszę tu wspomnieć o tym, że pijani kibice byli wyłapywani i odsyłani na koniec kolejki. Słusznie, bo wyjazd nie jest po to żeby się najebać z ziomkami, tylko po to by godnie reprezentować swój klub na wyjeździe, prowadząc nieustanny, głośny doping! Zakładam jednak, że wszystkim udało się na stadion wejść, a ci, którzy nie znają opamiętania i swoich możliwości dostali odpowiednią nauczkę.

Na 10 minut przed rozpoczęciem spotkania cały sektor Legionistów był już niemal pełny. Oprócz pijanych spóźnili się jedynie Niepełnosprawni Wyjazdowicze Legii Warszawa pojawiając się tuż po rozpoczęciu meczu. Niestety nie przygotowaliśmy żadnej oprawy na to spotkanie, natomiast wszystko nadrobiliśmy dopingiem. Dawno nie było takiej mocy. Nie ma co nawet porównywać do wyjazdu w Rzymie, gdzie również byliśmy w liczbie około 2 tysięcy. Tam widocznie byliśmy za bardzo zmęczeni długą podróżą i zwiedzaniem, zapominając po co przyjechaliśmy. W Poznaniu było pod tym względem niemal doskonale. O dziwo, skupieni byliśmy głównie na dopingu dla Legii, a wzajemne uprzejmości pojawiały się w ramach wyjątku. Natomiast co do Poznaniaków, to było ich słychać tylko i wyłącznie po strzelonej bramce, chociaż do radości Rumunów w Bukareszcie też sporo im brakło. Pikniki, Janusze i okazjonalni kibice sukcesu, tyle mogę o kibicach Lecha Poznań na koniec napisać.

Po meczu, kiedy czekaliśmy na otwarcie bram, atrakcją stał się „gruby cwel” – kibic Lecha, który żywo gestykulował w naszą stronę. Oczywiście dostał kilka pozdrowień, zarzucanych przez samego Starucha, od tych mocniejszych takich jak „od najmłodszych lat, dotykał cie brat, jak nie było brata, dotykał cie tata”, po lajtowe „weź się za siebie, hej gruby weź się za siebie” czy „ssij pałe ssij”. Chłopaczyna nie za bardzo chciał opuścić stadion, więc mieliśmy niezłą beke przez niemal 30 minut oczekiwania. Kiedy już nas wypuścili, udaliśmy się do autokarów i już całą grupą zostaliśmy przewiezieni na PKP Poznań Starołęka. Powrót pociągiem do Warszawy był równie ciekawy, choć większość z kibiców była zwyczajnie styrana i skacowana. Motyle dalej dostawali w kość więc integracja świeżych jak i starych kibiców Legii trwała w najlepsze. Około godziny 2 w nocy, bez żadnych awarii i postojów rodem z wyjazdu do Bydgoszczy w maju 2011 wróciliśmy do Stolicy.

Podsumowując, wyjazd do Poznania był bardzo klimatycznym wyjazdem. Pomimo, że tylko zremisowaliśmy, humory wszystkim dopisywały i nikt nie narzekał na niedogodności, które część z nas dotknęły. Po wspomnianej powyżej Bydgoszczy powiedziałem sobie, że nigdy więcej nie będę jechał specjalem na wyjazd, że nie dla mnie takie przygody. Z perspektywy czasu jednak niczego nie żałuje, bo to wtedy poznałem wielu fajnych ludzi – Atom, Marecki, Bezio, Wiśnia – pozdro!!! Tak było i tym razem, więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

Niestety, tym razem brak u mnie fotorelacji, ale tą możecie znaleźć TU na stronie JP85.pl.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: