wyjazdy kibica Legii Warszawa
Jak co roku w zimie, w naszych planach jest jakiś zagraniczny wyjazd. W zeszłym roku mieliśmy okazję posmakować odrobinę bałkańskich klimatów dlatego w tym roku również obraliśmy podobny kierunek. Zapraszam na krótką relację z wyjazdu do Słowenii, na mecz pomiędzy największymi klubami tego niewielkiego kraju z Bałkanów.
NK Maribor oraz Olimpija Ljubliana to nie tylko największe kluby z dwóch największych miast Słowenii, to również dwa najbardziej utytułowane kluby tego kraju. Co więcej, w tym sezonie obydwa kluby zaciekle walczą o mistrzostwo zajmując lokaty lidera i wicelidera słoweńskiej „ekstraklasy”. To co powinni wiedzieć polscy kibice o kibicach tych klubów to to, że kibice z Mariboru sympatyzują z kibicami Widzewa Łódź, a kibice z Ljubliany utrzymują kontakty z kibicami Olimpii Warszawa.
Mecz na szczycie rozgrywany był w sobotę 5 marca o godzinie 20:30 w Mariborze. Dzień wcześniej wylądowaliśmy w Ljublianie, gdzie wieczorem zwiedzaliśmy miasto i lokalne knajpy. W jednej z restauracji obsługiwał nas kelner, który był członkiem grupy ultras z Olimpii. Poznał nas od razu po wpince Legii Warszawa i casualowych ciuchach. Nawiązała się miedzy nami rozmowa, z której wynikło, że wszystkie bilety na mecz zostały wyprzedane, a jeśli chcemy to możemy pojechać na wyjazd z kibicami z Ljubliany, bo jeszcze im trochę biletów zostało. Byliśmy nieco zaskoczeni zaproszeniem ale też wdzięczni za taką możliwość. Plany mieliśmy jednak nieco inne i postanowiliśmy podjąć ryzyko i pojechać do Mariboru na własną rękę, a bilety ogarnąć sobie na miejscu.
Z samego rana ruszyliśmy pociągiem do Mariboru i po dojechaniu od razu udaliśmy się pod stadion oddalony od dworca kolejowego jakieś 15 minut piechotą. Na miejscu okazało się, że biletów nie ma – tak oznajmili nam lokalni kibice, którzy przebywali pod stadionem. Nie pozostawili nas samym sobie, pomimo tego, że wiedzieli, że jesteśmy z Legii, wykonali kilka telefonów i dali znać, że możemy kupić bilety ale nie na trybuny ultras. Dali nam adres sklepu kibicowskiego i wyjaśnili jak do niego dotrzeć. Tam podobno czekały na nas bilety…
Faktycznie bilety były do kupienia i kosztowały 6 jurków za sztukę. Mieliśmy do wyboru dwie trybuny, obydwie za bramkami. Jedna przy kibicach Olimpii, druga koło młyna Mariboru. Chcieliśmy być bliżej gospodarzy i takie też bilety zakupiliśmy. Jeszcze wtedy wydawało nam się, że sektor ultrasów Mariboru będzie od nas oddzielony, okazało się coś zupełnie innego, a my mieliśmy przez to małe problemy.
Na stadion udaliśmy się sporo przed rozpoczęciem spotkania. W okolicy stadionu zostaliśmy zaczepieni przez grupkę miejscowych kibiców. Kiedy spokojnie sobie szliśmy, krzyczeli do nas z pytaniem czy jesteśmy z Maribora, a odpowiedź mogła być tylko jedna, że nie. Podbiegli do nas i w informacje, że jesteśmy turystami z Polski nie za bardzo chcieli uwierzyć. Dopiero gdy pokazaliśmy dowody osobiste pozwolili nam odejść.
Pod obiektem można było zakupić zarówno browar, grzane wino czy coś do jedzenia. W około było oczywiście pełno policji, ale zupełnie nie przeszkadzał im widok kibiców raczących się piwem. „Przygotowania” odbywały się w spokojnej atmosferze. W oddali słychać było wybuchy achtungów i to całkiem konkretnych!
Gdy weszliśmy na stadion była już przygotowana oprawa meczowa kibiców gospodarzy. Na każdym krzesełku leżała pelerynka w białym lub fioletowym kolorze, którą należało założyć przez głowę. Dało to całkiem niezły efekt, coś jak kartony czy folie, których nie trzeba trzymać. Miejsca jakie mieliśmy na bilecie znajdowały się pod samym gniazdem gospodarzy. Było więc pewne, że nie będziemy oglądać tam meczu, więc znaleźliśmy sobie miejscówki z boku sektora z całkiem dobrym widokiem. Co jakiś czas podchodzili do nas miejscowi, pytali skąd jesteśmy (czy przypadkiem nie z policji), a gdy rozpoczął się mecz, mieliśmy chwilę spokoju. Dopiero pod koniec meczu mieliśmy kolejną rozmowę, gdyż miejscowym nie podobało się, że robimy zdjęcia. Co ciekawe, oznajmiał nam to typ w czapce Widzewa. Niestety nasza znajomość hebrajskiego nie była za dobra, dlatego długo nie trwała.
Ciekawi Was pewnie jak prezentował się doping. Mizernie. Oprócz gniazdowego na sektorze było jeszcze kilka osób z megafonami, którzy mocno starali się zmobilizować wielu przypadkowych kibiców, jacy pojawili się na stadionie tego wieczoru. Słabo to wszystko wyglądało, bo śpiewał jedynie środek sektora. Dobrze prezentowała się jedynie odpalana pirotechnika, której odpalono całkiem sporo. Na przemian, świece dymne i race.
O wiele lepiej pod tym względem wyglądali kibice gości. Tam chyba nikt nikogo nie musiał mobilizować. Kibice z Ljubliany zajęli nie tylko sektor za bramką ale też cześć trybuny wzdłuż boiska. Oprócz tego, że co chwila odpalali race, które niejednokrotnie lądowały na murawie mieli przygotowaną niewielką oprawę. W pierwszej połowie była to flaga „Ljubliana cała zielono – biała”, w drugiej połowie zaprezentowali biało zielone szarfy a także pojawił się okazjonalny napis „Gruppo AntiViola”. Widoczna była flaga Olimpii Warszawa.
Jeśli chodzi o ubiór kibiców, to nie zauważyłem żadnych znaczących marek zarówno włoskich jak i angielskich. Kilka osób, jakich mieliśmy poznać przy okazji weryfikacji naszej tożsamości ubranych było w ciuchy Fred Perry. Poza tym nikogo… Dziwne, zwłaszcza, że Słowenia okazała się bardzo drogim krajem, niczym nie różniącym się od krajów „zachodu”.
Słowo o cateringu. Niestety nie było dane nam go sprawdzić, gdyż na sektorach za bramką nie ma możliwości zjedzenia czegoś na ciepło. Do wyboru tylko napoje lecz najważniejszego złotego trunku niestety brak.
Co działo się na murawie? Szkoda pisać. Mecz zakończył się wynikiem 0:0, a mnie interesował tylko jeden piłkarz, grający obecnie w klubie ze stolicy Słowenii. Miroslav Radović szukający formy po kontuzji jaką odniósł jeszcze grając w Chinach. Miałem wrażenie, jakby koledzy z drużyny nie specjalnie go lubili. Piłek dostawał naprawdę mało. Tak jak w Legii to Miro ciągnął grę, tak w Olimpii był niemal niewidoczny. Grał na prawym skrzydle, ale z takimi ciamajdami jakich ma w zespole niewiele mógł zdziałać. Zauważyłem tylko kilka fajnych, ciekawych i nieszablonowych zagrań, z których wszyscy kibice Legii go pamiętają. Brakowało mu jednak tego ciągu na bramkę, udanych dryblingów i strzałów. Brakowało więc niemal wszystkiego. Biorąc więc pod uwagę to jakich piłkarzy pozyskała Legia w ostatnim okienku transferowym, wydaje mi się, że Rado jako zawodnik już nigdy w Legii nie zagra, a szkoda, bo mam do niego naprawdę duży sentyment. A oto i dlaczego – fotka z Miro i Ljuboją z mojego pierwszego zagranicznego wyjazdu.
Poniżej zdjęcia z Ljubliany, Mariboru i Zagrzebia.
Ljubliana
Maribor
Zidani Most
Zagrzeb
Jasninia Postojna i Predjamski Zamek
Ljubliana