wyjazdy kibica Legii Warszawa
Za nami ostatni w tym roku wyjazd zagraniczny, jeden z ciekawszych na jakim mieliśmy okazję być. Lubimy włoskie klimaty i nie chodzi nam tylko o pogodę i jedzenie ale głównie o sposób kibicowania oraz to w jaki Włosi oddani są piłce nożnej. Jak było, zapraszam do obszernej relacji.
Wyjazd do Neapolu zapowiadał się bardzo ciekawie, nie tylko z uwagi na powyższe ale również ze względu na renomę jaką wyrobili sobie kibice ze stolicy Kampanii. Tacy nasi krakowscy nożownicy. Ponadto każdy z nas słyszał kiedyś o włoskiej mafii, a Camorra pochodzi przecież z Neapolu. Przy zakupie biletów na mecz byliśmy poinstruowani, że zbiórka będzie miała miejsce pod Monte Cassino i żeby uważać na mieście, bo może być gorąco.
Bilety na samolot do Neapolu zakupiliśmy oczywiście wcześniej, chwilę po wrześniowym losowaniu grup LE. Każda minuta miała znaczenie, chwila nieuwagi, zamyślenia i bilety były droższe o 100 zł. Koniec końców udało się je zakupić za nieco ponad 400 zł, z Pyrzowic bezpośrednio do Neapolu liniami WizzAir. Na lotnisko dostaliśmy się również samolotem, tym razem linii LOT za 99 zł, z uwagi na brak dogodnych pociągów z Warszawy do Katowic. Podobnie jak my, z Pyrzowic leciało kilkadziesiąt Legionistów. Reszta wybrała opcję z Warszawy do Rzymu czy to samolotem, czy też własnym autem. Znaleźli się również tacy, którzy polecieli do Bergamo, następnie również samolotem z Bergamo do Neapolu, by na sam mecz dotrzeć metrem wraz z podwózką policyjną suką pod sektory gości. Słyszałem też o dwóch takich, którzy z Rzymu do Neapolu przyjechali taryfą.
Dzień przed meczem, w środę około godziny 22, w okolicach placu Garibaldiego doszło do konfrontacji kibiców obydwu drużyn, jak i do starć z policją. Sporo naszych zostało prewencyjnie zawiniętych jak zawsze w obawie o ich bezpieczeństwo. Większość została wypuszczona przed meczem, na który jednak nie mieli szansy dotrzeć. Sprawdziły się więc sygnały jakie dostawaliśmy przed wyjazdem, że kibice Napoli będą polować na Legionistów. Wiedząc to ograniczyliśmy nasze zwiedzanie do minimum i staraliśmy nie rzucać się w oczy, by zaraz po zmroku być już w hotelu. Niektórzy mieli jednak inne plany, przez co albo zostali przekopani albo wylądowali na włoskim dołku i to na dłużej niż przysłowiowe 24h. Nam udało się spotkać z piłkarzami Legii, którzy akurat zbierali się ze swojego hotelu na konferencję i trening. Wspomnieć muszę, że jako pierwszy pod autokarem pojawił się Staszek, który wyjął telefon i zaczął gdzieś dzwonić. Żartowaliśmy, że pewnie dzwoni po każdego z piłkarzy…
Następnego dnia wypożyczyliśmy furę i udaliśmy się do Cassino gdzie miała być zbiórka. Zwiedziliśmy więc zarówno klasztor jak i polski cmentarz żołnierzy Armii generała Andersa. A jeszcze niedawno byliśmy w Teheranie na polskim cmentarzu naszych rodaków, którzy do Włoch niestety nie dotarli… Chyba każdemu Polakowi, który stąpał po tego typu miejscach udziela się niesamowity klimat nostalgii i zadumy. Na cmentarzu około 200 kibiców Legii złożyło wieńce, zapaliło znicze i odśpiewało Mazurka Dąbrowskiego. Nie wszyscy jednak planowo pojawili się na zbiórce tak jak to było zapowiadane. Około godziny 15 wyruszyliśmy w stronę Neapolu.
Na 754 kilometrze autostrady Casserta – Roma mieliśmy przymusowy postój zorganizowany przez włoską policję o czym poinformowały nas tablice informacyjne. Dostaliśmy tam informacje, że paski, zapalniczki nie wejdą na stadion i czeka nas przed wejściem ostre trzepanie przez psiarnie. Plan był taki, że zostaniemy eskortowani na parking w zachodniej części miasta, skąd na stadion odwiozą nas podstawione autobusy. Plan był dobry, jednak realizacja mocno włoskim policjantom nie wypaliła. Nie wiedzieć czemu czoło kawalkady pędziło autostradą ponad 130 km/h. Gdy zapadł zmrok, część aut z kibicami zwyczajnie się pogubiła. Sami mieliśmy ten problem. Byliśmy mocno zdezorientowani jadąc za „naszymi”, którzy nagle zjechali z autostrady niemalże kasując swoje auto o barierki. Zjechaliśmy kolejnym zjazdem, a za nami również nasi. Oczywiście okazało się to błędem, bo zgodnie z nawigacją do stadionu mieliśmy jeszcze ponad 20 kilometrów i to nie mogła być właściwa droga. To co wyprawialiśmy aby z powrotem dostać się na trasę wołało o pomstę do nieba i cudem nic nam się nie stało. Złamaliśmy większość przepisów ruchu drogowego ale koniec końców udało się odnaleźć wzrokiem sukę na sygnałach, której trzymaliśmy się już do samego parkingu.
Przyjechaliśmy tam jako jedni z ostatnich, tuż przed godziną 18. Po ustawieniu się w kolejce, czekaliśmy na możliwość wejścia do autobusów. Nie było to takie łatwe bo już tam czekało nas przeszukanie. Sprawdzane były nie tylko wszystkie kieszenie ale też buty, nadruki na koszulkach czy szalikach i to bardzo skrupulatnie. Przy wejściu do autobusów, policja wyrywkowo typowała kibiców, którym robiła fotki z dowodem osobistym. Wejście do autobusu niestety nie oznaczało, że za chwile ruszymy na stadion. Czekaliśmy w nim jeszcze około godzinę. Wiedzieliśmy więc, że będziemy spóźnieni, na stadion jechaliśmy bowiem ponad 30 minut. Policja starała się jak mogła, by nas podzielić na mniejsze grupy, dlatego odstępy czasowe „wypuszczania” autobusów w drogę były tak długie.
Jeśli ktoś nie miał biletu, była możliwość jego zakupu pod stadionem, a tam kolejne przeszukanie, w tym macanie po jajach. Do nas przyjebali się nie tylko za wizerunek Piłsudskiego na koszulce „Wyprawa kijowska” ale też za czaszki na szaliku „Od kołyski aż po grób”. Zostaliśmy zmuszeni do rezygnacji z wejścia na sektor, ponieważ wiązało się to z koniecznością oddania barw. Na szczęście pomógł nam pracownik klubu Legii, który podał nam szal przez ogrodzenie. Wśród organizatorów meczu była nawet tłumaczka, która na bieżąco tłumaczyła policji i stewardom co oznaczają hasła na odzieży polskich kibiców. Na murku przy wejściu wisiało sporo koszulek, w tym nowe koszulki NS (zielone kominiarki z napisem ultras). Zauważyliśmy też mnóstwo pasków do spodni i innych gadżetów, którymi można by rzucić. Wszystko wyglądało bardzo podobnie do ogrodzenia w Bukareszcie z 2011 r.
Sektor gości na stadionie San Paolo jest jednym z najgorszych na jakim miałem przyjemność wspierać Legię. Stadion o pojemności 65 tyś został wybudowany w 1959 r. i swoje lata świetności ma już za sobą. Oczywiście, stadion był wielokrotnie przerabiany ale ogrodzenie sektora gości specjalną siatką z każdej strony poza tym, że uniemożliwiała rzucenie czegokolwiek, bardzo ograniczała widoczność. Młyn Napoli był usytuowany po naszej prawej stronie, naprawdę w bardzo bliskiej odległości, więc wspomniana siatka miała też nas chronić. Niestety nie było możliwości wywieszenia flag, a na sektor nie weszły bębny oraz megafon. Kilka flag naszych zgód wylądowało na krzesełkach, skąd i tak były słabo widoczne. Frekwencja raczej nie dopisała, bo na stadionie pojawiło się prawie 8 tyś widzów z czego ponad 800 Legionistów. Bilety na trybuny Napoli kosztowały 12 euro, a nasze bagatela 25!
Doping średni. Najlepiej wychodziło oczywiście „jesteśmy zawsze tam” w nowej szybszej wersji, która pomimo braku bębnów była śpiewana równo. Najgłośniej wychodziło pozdrowienie Napoli – merda! merda! merda! Oberwał również Maradona, syn pękniętego kondona i jedna ze zgód Napoli obecna na meczu (Lokomotiv Płodiv z Bułgari) – Płodiv cygany, sialalalala! Napoli słysząc nasze bluzgi próbowali zagłuszać to swoim dopingiem. Coś tam też do nas krzyczeli jednak nie wysilili się na tyle abyśmy mogli zrozumieć ich napinki. Jeśli my zaprezentowaliśmy się średnio, to oni wręcz słabo. Nie pokazali nic godnego uwagi, a rzucenie odpalonej racy w naszą stronę to jedyne na co było ich stać tego wieczoru. Po meczu nie za bardzo chcieli opuścić stadion przez co przedłużyli nasze wyjście z obiektu. Musieliśmy siedzieć na sektorze jeszcze ponad 2 godziny po spotkaniu. Podczas oczekiwania zbieraliśmy kasę dla kibiców, którzy przymusowo zostali w Neapolu, a Staruch co chwila pytał o osoby, które mają wolne miejsca w aucie do Rzymu by zabrały ze sobą kolejno pojawiających się kibiców bez transportu.
Na koniec muszę wspomnieć o skandalicznej postawie piłkarzy Legii, którzy do Italii przylecieli na wycieczkę i już dawno przed meczem założyli sobie, że z grupy nie wyjdą, a na stadionie w Neapolu nie zamierzali grać na całego i walczyć do upadłego. Po raz kolejny po meczu bali się podejść pod nasze sektory i dziękowali za doping ze znacznej odległości. Chyba obrazili się za bure po meczu w Bielsku, jakby im się nie należało…
Po wyjściu ze stadionu mieliśmy tylko dosłownie chwilę by odnaleźć swoje rzeczy pozostawione w „depozycie” pod murkiem. Osoby, które miały problem ze znalezieniem swoich skarbów zostali skutecznie przegonieni przez psiarnie. Nikomu nie chciało się jednak dymić i szybko udaliśmy się z powrotem do autobusów. Po północy byliśmy na parkingu, skąd już każdy pojechał w swoją stronę.
W kolejnych dniach ruszyliśmy na zwiedzanie. Jako, że powrót do Polski mieliśmy dopiero w niedzielę, mieliśmy sporo czasu by zobaczyć główne atrakcje okolic Neapolu. W sobotę udaliśmy się na mecz Serie B, Salernitana vs. Ascoli w Salerno, z którego zrobimy oddzielną krótką relację. Teraz napiszę tylko tyle, że naprawdę było warto pojawić się na tym meczu i zobaczyć jak wygląda prawdziwy włoski ruch ultras. Relacja pojawi się na dniach podobnie jak ta zaległa z wyjazdu do Opola (BKS). Poniżej kilka fotek z Neapolu, więcej zdjęć z Włoch w kolejnej relacji.
Kolejka do urzędu imigracyjnego. Każdego dnia pełno uchodźców!